poniedziałek, 12 października 2020

Kompania

 Opowiadanie nie jest mojego autorstwa. Pierwotnie pochodzi ze strony Majora Piotra (któremu dziękuję za kawał dobrej roboty, bo jego materiały wychowały całe nowe pokolenie mundurowych świrów i do dziś nikomu nie udało się powtorzyć takich akcji jak jemu). Polecam Wam to opowiadanie - nieraz poleciałem przy nim zupełnie bez trzymanki. 

KOMPANIA

 

            Minęła północ gdy wszedłem na kompanię. Szedłem powoli korytarzem, a stukanie ciężkich podkutych butów o drewnianą podłogę rozlegało się echem w ciszy opustoszałych korytarzy. Kompania spała po ciężkim dniu. Zza otwartych drzwi sal żołnierskich gdzieniegdzie słychać było tylko słabe pochrapywanie.

“Ja wam, kurwa, pokażę spanie!!!” - pomyślałem mściwie – “Zaraz przekonacie się, co to znaczy karna kompania!” Ostatecznie to ja tu byłem dowódcą tej bandy skurwysynów i degeneratów, jakby specjalnie wybranych ze wszystkich jednostek.

Powoli skierowałem się do kompanijnej dyżurki. Wiedziałem, że dziś służbę ma Jaworski. Trafił tu za pobicie przełożonego w jednostce. Mnie też próbował się stawiać, ale szybko zrozumiał, że nie warto. Miałem swoje sposoby na utrzymanie porządku w oddziale, a także własnego autorytetu w ich oczach. A nie było to łatwe! Każda chwila słabości, każde pobłażanie oznaczać mogło koniec. Ale nie ze mną te numery!

            Gwałtownym ruchem otworzyłem drzwi i wszedłem do dyżurki. Na mój widok Jaworski poderwał się ze stołka i przyjął postawę zasadniczą.

- Panie kapitanie, szeregowy Jaworski melduje kompanię po capstrzyku! – pierdolnął kopytami, aż echo poniosło się korytarzem. Wiedział, że to lubię!

- Podać stan! – warknąłem.

- Stan ogólny osiemdziesiąt sześć, obecnych siedemdziesiąt osiem, czterech w areszcie, dwóch na izbie chorych.

- Osiemdziesiąt sześć? – zdziwiłem się – Przecież jak wczoraj wyjeżdżałem było was tylko osiemdziesiąt dwie sztuki skurwysynów. To, że się pierdolicie po kątach na pewno nie spowoduje przyrostu pogłowia!

- Melduję, że wczoraj przywieźli czterech po wyroku. Świeże mięso, panie kapitanie! – Jaworski uśmiechnął się znacząco. Był tu dostatecznie długo, żeby znać zasady i zwyczaje, ale to nie upoważniało go do poufałości. Moja pięść trafiła go precyzyjnie w żołądek. Nie spodziewał się tego, więc nawet nie zdążył się przygotować na cios. Zwinął się z bólu, a ja chwyciłem go mocno za kark i rzuciłem na glebę.

- Padnij! Dwadzieścia pompek ćwicz! – ryknąłem.

Z trudem zbierał się do właściwej pozycji, więc pomogłem mu kopem w bok. To musiało solidnie boleć, moje buty miały wyjątkowo twardą podeszwę. Wreszcie zaczął odliczać.

- Raz, dwa, trzy...

Postawiłem but na jego karku i z przyjemnością słuchałem uderzeń klamry pasa o deski.

- ... dwadzieścia! – skończył, ale nadal trwał w podporze.

- Powstań!

- Panie kapitanie, szeregowy Jaworski melduje wykonanie rozkazu! – dyszał ciężko, bluza moro była podciągnięta, pas przekrzywiony.

- Spocznij! I popraw się trochę, bo wyglądasz jak ostatnia łajza, a nie żołnierz!

Pośpiesznie wykonał rozkaz.

- Dokumenty tych czterech nowych!

Podał mi cztery teczki bladozielonego koloru z czerwonymi pieczęciami “Kompania karna”. Byli moi!

- Ktoś z nimi rozmawiał? Zrobiliście im coś? Będą skargi? – rzucałem kolejne pytania.

- Nie, panie kapitanie! Czekaliśmy na pański powrót.

- Dobra, kurwa! Zabawimy się! – podjąłem szybką decyzję.

- Ogłosić alarm! Pełne oporządzenie! Czas gotowości dwie minuty! – celowo urwałem minutę z regulaminowych trzech minut na przygotowanie. Wiedziałem, że nowi nie mają szans zdążyć. I o to właśnie chodziło!

Nim skończyłem mówić Jaworski wyprysnął z dyżurki. Słychać tylko było oddalający się tupot buciorów na korytarzu i gromkie pokrzykiwanie:

- Alarm! Alarm!

Kiedy równo dwie minuty później wyszedłem na korytarz, zgodnie z przewidywaniami nie wszyscy byli jeszcze gotowi.

- Baczność! – wrzasnął pierwszy, który mnie zobaczył.

Przeszedłem wzdłuż korytarza patrząc uważnie na stan przygotowania poszczególnych żołnierzy. Od razu namierzyłem nowych. Im i jeszcze trzem marudom kazałem wystąpić żeby wszystkim pokazać winowajców.

- Co to, kurwa, jest?! – ryknąłem – imieniny u cioci? Tak ma wyglądać zbiórka alarmowa?!

- Kompania spocznij! Na plac biegiem marsz!

Wybiegli na plac apelowy i ustawili się plutonami.

- W prawo zwrot! Pięć okrążeń wokół placu biegiem marsz! – wiedziałem, że nie mieli czasu “spreparować” plecaków i mają one odpowiednia wagę.

Gdy skończyli nakazałem zbiórkę na korytarzu koszar.

Znowu przeszedłem wzdłuż szpaleru wyprężonych, śmierdzących potem żołnierzy.

- Macie czterech nowych kolegów – powiedziałem – Nie znają jeszcze tutejszych zwyczajów, ale mam nadzieję, że wszystko im pokażecie.

Wziąłem do ręki teczki nowych i wyczytałem ich nazwiska.

- Wystąp! – popatrzyłem na towar, który mi przysłano. Nieźle! Dwóch ostrzyżonych na łyso byczków po 190 wzrostu, widać, że sporo ćwiczyli na siłowni, trzeci też niezły, ale z gębą wyrokowca i czwarty: szczupły, niewysoki blondynek z chłopięcą twarzyczką.

- Muszę przeprowadzić z wami rozmowę!

Chwilę zastanowiłem się i podjąłem decyzję:

- Kasprzyk i Jankowski! – palcem wskazałem dwóch byczków – Odprowadzić ich do “pokoju zwierzeń”.

Błysk w oczach powiedział mi, że zrozumieli, na co się zanosi.

- A wy – zwróciłem się do reszty kompanii – zajmijcie się pozostałymi! Dowodzi Jaworski! Tylko żeby się nie nudzili!

Kasprzyk i Jankowski popchnęli wskazanych w kierunku końca korytarza, gdzie znajdowała się wolna sala, wykorzystywana do ujarzmiania mniej pokornych żołnierzy. Chwilę postałem jeszcze na korytarzu patrząc, jak Jaworski zabiera się do dzieła.

- Padnij! – padła komenda – Czołganiem naprzód marsz!

Dwaj nowi posłusznie opadli na podłogę i zaczęli czołgać się wzdłuż korytarza. Gdy dobrnęli do końca padła komenda:

- W tył na lewo!

W połowie trzeciej długości zaczęli słabnąć, wreszcie blondynek zatrzymał się ciężko dysząc.

- Co jest, kurwa?! – ryknął Jaworski – Zmęczyłeś się?!

Wprawnym ruchem kopnął go w dupę.

- Naprzód!

Ponaglany kolejnymi kopniakami chłopak dotarł do końca korytarza. W tym czasie drugi odpoczywał już leżąc w tym samym miejscu.

- Powstań! Do sali biegiem marsz!

Obaj poderwali się i wbiegli do wskazanej sali. Za nimi podążył Jaworski i jeszcze kilku żołnierzy. Reszta kompanii zaczęła rozchodzić się po salach. Uśmiechnąłem się na myśl o rozpoczynającej się zabawie i wszedłem do “pokoju zwierzeń”.

            Stali obaj na środku, plecaki i maski leżały pod ścianą. Chyba nie wiedzieli, co ich czeka. Kasprzyk i Jankowski stali krok za nimi, bluzy moro mieli rozpięte, w rękach trzymali czarne tonfy. Wolnym krokiem obszedłem ich wokoło i stanąłem naprzeciwko.

- Rozbierać się!

Popatrzyli na mnie z niedowierzaniem.

- Co...? –wyrwało się jednemu.

Kasprzyk wykonał krok naprzód i syknął:

- Pan kapitan powiedział “rozbierać się”!

Jak na komendę obaj spojrzeli na Kasprzyka i jeden powoli zdjął hełm, odpiął pas, zaczął rozpinać guziki bluzy...

- To jest bezprawie! Nie macie prawa.... – zaczął drugi. Kasprzyk wykonał zamach i głośny jęk przerwał jego wypowiedź.

-Szybciej! Mam ci pomóc?

Już bez sprzeciwu zdjął z siebie ubranie. Zawahał się przy bokserkach, ale Kasprzyk był czujny.

- Wszystko – powiedział.

Po chwili obaj stali nadzy, dłońmi zasłaniając genitalia.

- Ręce na kark! – nie zamierzałem pozbawiać się widoku najciekawszego fragmentu ich ciał.

Przysiadłem na krawędzi stołu i zapaliłem papierosa. Z przyjemnością przyjrzałem się ich nagim ciałom. A było na co popatrzeć! Byli bardzo proporcjonalnie zbudowani, przypakowani, ale bez przesady. Prężne mięśnie lekko prześwitywały pod skórą piersi i ramion, na brzuchach wyraźnie widać było “kaloryfer”. Takich lubiłem najbardziej! Jaja i kutasy zwisały swobodnie, niezbyt duże, ale obiecujące niezłą zabawę.

- Teraz sobie pogadamy! – zdusiłem niedopałek w popielniczce – Za co tu trafiliście?

- Ma pan nasze kwity – to znowu ten niepokorny!

- Masz odpowiadać na pytania pana kapitana, gnoju! - tym razem Jankowski włączył się do rozmowy.

- Nie będę odpowiadać na żadne pytania! Znam swoje prawa!

Drugi stał cicho, patrząc wprost przed siebie i wyraźnie czekając na rozwój sytuacji.

Będziesz, cwelu, będziesz! – zapewniłem – I będziesz prosił o jeszcze! Tylko musimy nad tobą popracować! Na kolana obaj!

Chwilę ociągał się, ale krótki ruch pałki podciął mu nogi. Drugi ukląkł sam. Postanowiłem najpierw zająć się posłusznym. Z szuflady wyjąłem kawałek łańcucha, owinąłem mu wokół szyi i spiąłem karabinkiem pozostawiając kawałek zwisający luźno. Pchnięciem nogi przewróciłem cwela na brzuch i kolanem docisnąłem plecy. Z kieszeni wyjąłem zawczasu przygotowana linkę. Wykręciłem mu ręce do tył u związałem w nadgarstkach i łokciach. Pociągnąłem za łańcuch zmuszając go do wstania i popchnąłem w kierunku ściany z hakiem wbitym na wysokości jakichś dwóch metrów. Zatoczył się i oparł o ścianę. Chwyciłem go za jaja i mocno ścisnąłem. Usłyszałem syk bólu. Skręciłem wora i pociągnąłem ku górze, zmuszając do wspięcia się na palce. Zwisający koniec łańcucha zaczepiłem krótko na haku.

- Teraz poczekasz na swoją kolej! – powiedziałem.

Chwilę obserwowałem jak stara się znaleźć najdogodniejszą pozycję, ale każda próba stanięcia na stopach powodowała zaciskanie łańcucha na szyi.

Odwróciłem się w stronę drugiego. Uważnie obserwował moje poczynania i widziałem, że zaczyna się bać.

- Teraz zajmiemy się tobą – powiedziałem.

Stanąłem przed nim tak, że mój rozporek znalazł się na wysokości jego twarzy.

- Ładnie poproś, to ci pozwolę obciągnąć – powiedziałem.

- Ty zboczony chuju! - wrzasnął - Nigdy!

- Poprosisz, kurwo pierdolona, jeszcze poprosisz! A ja wtedy dobrze się zastanowię!

Strzeliłem cwela w mordę aż upadł na podłogę.

- Brać go na stołek!

Jankowski i Kasprzyk tylko na to czekali. Złapali go za ręce, wykręcili do tyłu i powlekli w stronę wysokiego stołka barowego. Przełożyli przez siedzenie tak, że dupa znalazła się w dogodnej pozycji, ukazując różowy, mocno ściśnięty odbyt. Szarpał się i próbował wyrwać, ale byli silniejsi. Nogi przywiązali w kostkach do nóg stołka, ręce skuli kajdankami z tyłu. Jankowski stanął z przodu, pociągnął za wykręcone ręce i zmusił go do pochylenia głowy. Objął ja udami, mocno ścisnął i spojrzał na mnie wyczekująco.

Podszedłem powoli, wziąłem pałkę z ręki Kasprzyka i z dużym zamachem przypierdoliłem w wypiętą dupę. Szarpnął się, usiłował poderwać, ale Kasprzyk trzymał mocno. Nie wydał żadnego dźwięku. Powtórzyłem uderzenie, potem jeszcze raz, i jeszcze... Przy szóstym uderzeniu nie wytrzymał:

- Aaaaaaaaaa! – rozległ się krzyk.

“Złamał się, teraz już będzie krzyczał” – pomyślałem. Widziałem to już wiele razy.

Uderzyłem jeszcze dwa razy, a następnie podałem pałkę Kasprzykowi.

- Wal!

Sam natomiast stanąłem za Jankowskim żeby widzieć łeb cwela. Po którymś kolejnym uderzeniu złapałem mocno za brodę i szarpnąłem do góry. Miał mocno zaciśnięte zęby i szczelnie zamknięte oczy. W tym samym momencie Kasprzyk uderzył.

- Aaaaaaaaaaaa! – wrzasnął, a z oczu popłynęły mu łzy. Miał dość!

Kazałem Kasprzykowi przestać, Jankowski uwolnił spomiędzy nóg głowę chłopaka. Opadła bezwładnie. Ale to nie był koniec zabawy.

- Teraz go trochę rozluźnimy – zapowiedziałem.

- Trzymaj go mocno, będzie się rzucał – dodałem zwracając się do Kasprzyka.

Podbiegł, chwycił za ręce i pociągnął silnie do przodu. Głowa ofiary niemal dotknęła podłogi.

Przyłożyłem końcówkę pałki do ,zaciśniętego otworu w dupie, a następnie zdecydowanym ruchem pokonałem opór zwieracza.

- Aaaaaaaahhhhh! – zachłysnął się krzykiem.

Kątem oka spojrzałem na drugiego więźnia, wspinającego się na palce pod ścianą. Patrzył na wszystko z niedowierzaniem i przerażeniem, ale nawet nie próbował się uwolnić. Zresztą i tak nie dałby rady.

Zakręciłem pałką młynka, obserwując jak dupa podąża za jej ruchem usiłując zmniejszyć ból.

Zaskomlił jak pies, a jego plecy pokryły się kropelkami potu.

- Błagam! Już nie mogę! Nie wytrzymam!

- Uciszcie tego chuja! – powiedziałem głośno.

- Nie trzeba się było stawiać – dodałem.

Kasprzyk podbiegł i założył maskę pgaz na łeb torturowanego. Teraz słychać było tylko stłumione jęki i posapywanie wydychanego powietrza.

Pobawiłem się jeszcze przez chwilę pałką, po czym znudzony wyciągnąłem ją z rozciągniętej już dupy cwela.

- Dobra, kurwa, wystarczy! Na stół i przygotować do jazdy! – zarządziłem.

Wprawnymi ruchami odwiązali go od stołka i zdjęli kajdanki, z głowy zerwali maskę. Chwycili pod pachy i powlekli w stronę stołu.

W tej samej chwili usłyszałem jakiś ruch i podzwanianie łańcucha spod ściany. Obejrzałem się i zobaczyłem, że drugi nasz “gość” nie wytrzymał i opadł na stopy. Łańcuch boleśnie wpił się mu w szyję, a twarz nabrała koloru dojrzałej wiśni.

- Co, chuju, zmęczyłeś się? – rzuciłem – Może brakuje ci świeżego powietrza?

Szybkim krokiem podszedłem do okna i otworzyłem je szeroko. Listopadowa noc była nieprzyjemna, deszczowa i zimna.

Poluzowałem łańcuch, aby mógł stanąć normalnie nie ryzykując przy tym uduszenia, ale nie na tyle, by mógł opuścić głowę. Zapaliłem papierosa i patrząc na snujące się w powietrzu smużki dymu obserwowałem efekty zimnego powietrza zza otwartego okna. Nie musiałem długo czekać. Po chwili zaczął drżeć, ciało pokryła gęsia skórka.

- Zimno ci? Trzeba cię rozgrzać! –stwierdziłem z troską.

Kawałkiem linki obwiązałem mu jaja, zacisnąłem i kilkakrotnie owinąłem mosznę. Jaja napęczniały, skórka na nich stała się gładka i błyszcząca. Lekko uderzyłem w nie dłonią wywołując gwałtowne szarpnięcia więźnia. Uderzyłem mocniej. Miał chęć zwinąć się z bólu, ale przeszkodził łańcuch zamocowany na szyi. Z ust wydobył się nieartykułowany charkot. Chwyciłem palcami sutek i ścisnąłem, najpierw lekko, potem mocniej, wreszcie obróciłem palcami. Znowu szarpnął się, ale łańcuch skutecznie ograniczał możliwość ruchów. Powtórzyłem operację na drugim sutku. Strząsnąłem popiół z papierosa i żarzącym się końcem dotknąłem sutka. Wrzasnął z bólu, naprężył mięśnie szyi jakby próbował zerwać łańcuch. Zaciągnąłem się głęboko dymem. Koniec papierosa zajarzył się jasnoczerwonym światełkiem. Opuściłem rękę z papierosem i żarem dotknąłem związanych jaj. Zawył jak wilk i naprężył łańcuch usiłując uciec przed bólem. Cofnąłem rękę z papierosem, a następnie znowu dotknąłem jaj żarzącym się końcem. Tym razem nie było to nawet wycie, to był niesamowity, świdrujący w uszach krzyk bólu i rozpaczy. Na piersiach i brzuchu zobaczyłem spływające strużki potu, po policzkach popłynęły łzy.

- O matko! Za co?! Co ja takiego zrobiłem?!

Pozostawiłem te pytania bez odpowiedzi. Odwróciłem się i odszedłem w drugi koniec pomieszczenia. Pod ścianą wykonałem szybki zwrot i spojrzałem na swoją ofiarę. Obserwował uważnie moją wędrówkę. Widząc, że zmierzam w jego kierunku zaczął gwałtownie szarpać łańcuch, jakby chciał uciec lub wtopić się w ścianę za plecami. W jego oczach widziałem błyski obłędnego strachu graniczącego z paniką. Podszedłem i poklepałem go przyjaźnie po policzku.

-Widzisz? Nie warto było zadzierać z przełożonymi!

            Tymczasem Kasprzyk z Jankowskim przygotowali już dalszy ciąg zabawy. Drugi więzień leżał na plecach w poprzek blatu stołu z rękami przywiązanymi do jego nóg i głową zwisającą do tyłu. Zadarte do góry i szeroko rozchylone nogi odsłaniały delikatnie owłosiony rowek i różową gwiazdkę, nieco już rozluźnioną przeze mnie przy użyciu pałki.

Wiedziałem, że miejsca wystarczy tu tylko dla dwóch, więc postanowiłem dać Kasprzykowi prezent.

- Rozwiązać mu ręce i zdjąć łańcuch – rozkazałem wskazując na ogłupiałego ze strachu żołnierza.

Kasprzyk skwapliwie wykonał rozkaz. Uwolniony cwel ciężko osunął się na podłogę, szeroko otwartymi ustami chciwie chwytał powietrze, ciałem wstrząsały dreszcze. Bez pytania Jankowski zamknął okno, widocznie jemu tez zrobiło się chłodno.

Odczekałem chwilę i patrząc na ciężko dyszącego więźnia zapytałem:

- Nauczyłeś się czegoś? Wiesz już, o co tu chodzi?

- Tak.... Tak jest! – pokiwał opuszczoną głową

Kasprzyk z całej siły kopnął go buciorem w goła dupę.

- Panie kapitanie! – przypomniał.

- Tak jest, panie kapitanie! – poprawił się cwel.

- Zajmij się teraz nim, jest twój – zwróciłem się do Kasprzyka.

- Tak jest, dziękuję, panie kapitanie! – uśmiech na twarzy świadczył, ze docenia moją wspaniałomyślność.

- To bierz się do roboty, bo się jeszcze rozmyślę!

Kasprzyk pochylił się nad znękanym więźniem i wrzasnął:

- Pozycja!

Ten spojrzał bezradnie i z przerażeniem na krzyczącego.

- Nie rozumiesz? Zaraz ci wytłumaczę, jebana suko! Na komendę “Pozycja” masz paść na glebę – tu celnym kopem rozciągnął go na podłodze – łapy położyć na karku, pysk przy ziemi i porządnie wypiąć dupę do jebania!

Chłopak posłusznie splótł ręce na głowie. Kasprzyk złapał go za związane, nabrzmiałe jaja i silnie szarpnął do góry.

- Uuuuuaaaaaaaaaaaaa! – rozległ się krzyk leżącego na podłodze, ale dupa znalazła się na odpowiedniej wysokości.

- Rozsuń nogi, bo mi niewygodnie będzie!

Kasprzyk ukląkł za wypiętą dupą całkowicie już uległego cwela i zaczął uważnie badać ją palcem. Widząc, że sobie radzi, odwróciłem się i podszedłem do stołu. Jankowski już czekał w pogotowiu. Przyjrzałem się z zaciekawieniem leżącemu, całkowicie zdanemu na naszą łaskę żołnierzowi. Z jego dotychczasowej buty nie pozostało ani śladu, na twarzy malował się strach.

- Co ze mną zrobicie? – zapytał.

- Nie domyślasz się? – zaśmiał się Jankowski – pokażemy ci, gdzie jest twoje miejsce i do czego jesteś przeznaczony!

Miałem już dość gadania, więc krótko warknąłem:

- Wsadzaj!

Jankowski zrzucił górę moro, szybko zsunął szelki i opuścił spodnie. Wyskoczył z nich sztywny kutas całkiem niezłej długości. Ścisnął policzki leżącego, zmuszając go do otwarcia ust, umieścił chuja między szczękami i wepchnął na całą długość. Tamten zakrztusił się, gdy pyta dotarła do przełyku.

- Co, nie mieści się! Wejdzie, musimy tylko trochę rozsunąć migdałki! – tu nastąpiło ponowne pchnięcie i Jankowski rozpoczął regularne posuwanie cwela.

Poczułem narastające podniecenie, mój kutas zesztywniał i gwałtownie domagał się swojej porcji rozkoszy. Rozpiąłem rozporek i wyjąłem go na wierzch. Stanąłem między rozciągniętymi nogami i przyłożyłem główkę kutasa do odbytu leżącego. Lekko nacisnąłem. Pomimo wcześniejszych ćwiczeń z pałką zwieracz nie ustępował. Nacisnąłem mocniej i poczułem jak mój chuj zagłębia się w dupie. Jeszcze parę ruchów i wszedł cały. Miarowymi ruchami zacząłem pierdolić cwelowską dupę. Nagle Jankowski syknął i gwałtownie wyrwał chuja z gęby cwelonego. Z całej siły otwartą dłonią strzelił go w pysk.

- Schowaj zęby, bo ci powybijam! – wrzasnął ze złością i ponownie wepchnął kutasa na poprzednie miejsce.

Ja tymczasem poczułem, że dochodzę. Jeszcze kilka ruchów i wraz z potokiem spermy przyszło spełnienie. Wyciągnąłem chuja, otarłem go o wypiętą dupę i schowałem w spodnie. Moją uwagę zwrócił krótki, urywany krzyk dobiegający z korytarza.

- Nieeeeee!

Postanowiłem sprawdzić, co robią pozostali dwaj nowi. Podszedłem do drzwi i obejrzałem się na kopulujących chłopaków. Ich ciała wiły się w skomplikowanym tańcu pożądania.

- Bawcie się dobrze, są wasi – rzuciłem na odchodnym – teraz już będą grzeczni!

Nie wiem jednak, czy mnie usłyszeli. Wyszedłem z pokoju i zamknąłem za sobą drzwi.

            Na korytarzu panował mrok rozświetlony tylko smugą światła padająca z otwartych drzwi do izby żołnierskiej. Dobiegały stamtąd odgłosy szamotania. Stanąłem w ciemności korytarza naprzeciw otwartych drzwi i zajrzałem do sali. Na środku stało szare, stalowe żołnierskie łóżko z materacem pokrytym dermą. Przy jego szczycie stał, a właściwie był przewieszony “wyrokowiec”. Był całkowicie nagi. Nogi miał rozsunięte szeroko i przywiązane w kolanach do poręczy łóżka, biodra oparte na jego poręczy, ręce wyciągnięte do przodu i przywiązane daleko do ramy. Na jego zaczerwienionych plecach i dupie widać było wyraźnie ślady uderzeń szerokim, wojskowym pasem. “Musieli mu nieźle wpierdolić” pomyślałem obojętnie. Za nim stał Maczuga masując powoli chuja. Właśnie tej części anatomii zawdzięczał swoją ksywkę. Jego kutas był naprawdę potężny; jakieś 25 centymetrów długości i 17-18 obwodu. Na łóżku leżał drugi gagatek, Faja, ocierając pałę o twarz “wyrokowca”. Po chwili Maczuga przyłożył kutasa do dupy leżącego i zdecydowanym ruchem wepchnął do połowy.

- O, kurwa! – wrzasnął tamten wyprężając całe ciało – Co robisz?! Nie jestem jakimś pierdolonym pedałem! Nieeeeeee!

- Stul pysk! – ryknął w odpowiedzi Maczuga – I nie uciekaj z dupą, i tak ci nic nie pomoże!

Z rozmachem wymierzył siarczystego klapsa w obolała dupę, potem drugiego i trzeciego.

- Bardzo potrzebuję dzisiaj dziwki, ale musisz mi ty wystarczyć! – zarechotał.

Gwałtownym szarpnięciem wyrwał kutasa z dupy, powodując rozluźnienie mięśni i opadnięcie ciała na łóżko. Chwilę pomedytował, a potem najwyraźniej pojął decyzję.

- No, Faja, jadziem z tem koksem – powiedział stanowczo.

Faja przysunął się bliżej twarzy leżącego. Maczuga przyłożył kutasa do jego dziury, przytrzymał mocno biodra, poprawił położenie stóp i jednym ruchem wepchnął chuja po same jaja. Ciało gwałconego żołnierza wyprężyło się, napięte mięśnie zagrały pod skórą pleców, usta szeroko otwarły się do krzyku. Na to tylko czekał Faja. Złapał do za głowę, sprytnie wepchnął w otwartą gębę kutasa razem z jajami i rytmicznymi ruchami bioder rozpoczął posuwanie. Maczuga tez nie próżnował. Wyciągnął chuja prawie na cała długość i ponowił pchnięcie. I jeszcze raz, jeszcze, jeszcze.....

Powoli napięcie z mięśni “wyrokowca” ustępowało. Po pewnym czasie przestał nawet jęczeć. Całe łóżko kołysało się w rytmie pchnięć Maczugi.

- Widzisz? To może być całkiem przyjemne! – usłyszałem słowa skierowane do ofiary.

Przeniosłem wzrok w głąb sali i zobaczyłem blondynka. Również był rozebrany do naga. Stał przytrzymywany za wykręcone do tyłu ręce pomiędzy dwoma osiłkami z kompanii i błędnym wzrokiem, z przerażeniem na twarzy przyglądał się całej akcji. Jego kutas był w lekkim wzwodzie. “Czyżby pedał?” – pomyślałem.

Nagle Maczuga przyspieszył, jego ruchy stały się ostrzejsze, urywane.

-Tak, kurwa, taaaaaak! – zajęczał z rozkoszy.

Jego ciałem zaczęły wstrząsać drgawki. Jeszcze kilka ruchów i nastąpił finał!

- O, kurwa, ale mi jebany cwel zrobił dobrze! – wysapał wyciągając ociekającego spermą chuja.

Chwilę później finiszował Faja. Świadczyły o tym strużki spermy wypływające z ust “wyrokowca”. Obaj opadli na łóżko i ciężko dyszeli. Po chwili Maczuga rozejrzał się po sali i jego wzrok zatrzymał się na sparaliżowanym strachem blondynku.

- No, mały, teraz twoja kolej! Chłopaki tez chcą się zabawić! – powiedział zachęcająco.

Nie czekałem dłużej, wszedłem do sali. Na mój widok Maczuga i Faja poderwali się z łóżka nieporadnie próbując okryć w spodniach zaspermione kutasy. Blondynek szarpnął się i wyrwał z uścisku zaskoczonych oprawców. Rzucił się w moja stronę, padł na podłogę, objął mnie za nogi i zaczął lizać i całować buty.

- Panie kapitanie! Błagam! – zaskowyczał – Niech mi pan pomoże! Oni mnie zabiją! Ja nie chcę! Błagam! Zrobię wszystko, co pan każe, tylko niech mnie pan im nie zostawia!

Towarzystwo w sali patrzyło na mnie wyczekująco. Pozwoliłem mu przez chwilę wić się u moich nóg. Potem pchnięciem buta przewróciłem na plecy i postawiłem stopę na jego gardle. Oczy wyszły mu z orbit, nie wiem, czy z przerażenia, czy braku powietrza.

- Dobra! – powiedziałem – Tobą zajmę się osobiście! Ale to już jutro – spojrzałem na zegarek – a właściwie dziś, ale rano. Związać go i do kibla na podłogę! Bez mojego pozwolenia nikt nie śmie go ruszyć!

Potoczyłem wzrokiem po obecnych. Widać było, że są zawiedzeni, odebrałem im taką zabawkę! Wiedziałem jednak, ze nie odważą się złamać zakazu.

Dwaj żołnierze rzucili się na chłopaka, złapali go pod ramiona i wyrywającego się powlekli w stronę ubikacji. Reszta podążyła za nimi. Rzucony z rozmachem, blondynek upadł na kamienną podłogę. Z lewej jego strony znajdował się rząd kabin, zaś z prawej, w odległości jakiegoś metra – wmurowana w podłogę żeliwna rynna-pisuar, zwana popularnie “ścianą płaczu”. Próbował poderwać się na nogi, ale był za wolny. Wyższy z oprawców popchnął go, a następnie kolanem przydusił mu kark do podłogi. Złapał go za lewą ręką, wykręcił boleśnie do tyłu i pociągnął ku szyi. Po krótkiej szarpaninie prawa ręka dołączyła do lewej. Wyciągniętym z kieszeni sznurem kilkakrotnie owiązał ręce w nadgarstkach, zaś jego końcówkę ciasno owinął wokół szyi więźnia, podciągając ręce maksymalnie do góry.

W tym samym czasie drugi żołnierz zajmował się jego nogami. Zgięte poprzecznie w kolanach i złączone kostkami mocno skrępował linką i maksymalnie przyciągnął w kierunku dupy. Drugi koniec linki zawiązał w samozaciskającą się pętlę i włożył w nią naciągnięte do granic możliwości jaja.

W oczach blondynka pokazały się łzy bólu i upokorzenia. Nic nie mógł zrobić! Każda próba uwolnienia rąk powodowała zaciskanie sznura na szyi, każdy, nawet najmniejszy, ruch nóg – bolesne naciąganie jaj.

Ktoś ze stojących z tyłu podał maskę przeciwgazową typu “słoń”, z charakterystyczną karbowaną rurą. Natychmiast znalazła się ona na głowie blondynka, a koniec rury przytkany został szmatą. Ciało chłopaka poruszyło się niespokojnie, potem nieco gwałtowniej, wreszcie zaczął rzucać się po podłodze jak ryba wyciągnięta z wody, wymachując na wszystkie strony rurą od maski.

- Chyba się dusi – domyślił się któryś z widzów.

Lekkie poruszenie szmaty zamykającej wylot rury spowodowało stopniowe uspokojenie się związanego. Widocznie znowu miał czym oddychać.

- No, teraz będzie dobrze! – stwierdził ten, który wiązał ręce – Poleżysz do rana, pomyślisz, to i skruszejesz! Do szczalni z nim!

Pchnięciami buciorów związane ciało umieszczone zostało w korycie pod “ścianą płaczu”.

- Idziem spać! Niedługo pobudka!

Powoli towarzystwo opuściło kibel. Ja również wyszedłem i podążyłem do “pokoju zwierzeń”. Nie było tam już nikogo, tylko plamy na podłodze  i nieco wysunięty stół przypominały o ostrej jeździe, która miała tu miejsce. Zajrzałem do sali, zainteresowany losem “wyrokowca” – również pusto. Łóżko stało na swoim miejscu pod ścianą, nie było ani śladu po zabawie.

“Uczą się chłopaki!” – pomyślałem. Znużony poszedłem do kancelarii i zrobiłem sobie kawę.

            Dwadzieścia po piątej poszedłem się odlać. To był ostatni spokojny moment, za chwilę pobudka. Gdy wszedłem do ubikacji, blondynek leżał nieruchomo w poprzedniej pozycji, chyba spał, albo przynajmniej starał się zasnąć. Ściśnięte i naprężone jaja były fioletowe. Podszedłem i delikatnie dotknąłem jaj. Brak reakcji. Pstryknąłem w jaja palcem wskazującym. Rzucił się bezsilnie i nawet spod maski słychać było stłumiony jęk bólu. Uśmiechnąłem się, wyciągnąłem chuja i odlałem się na niego. W tej samej chwili na korytarzu rozległ się krzyk Jaworskiego:

- Pobudka, pobudka, wstać!

Z łomotem przebiegł korytarzem.

- Wstawać, kurwa!!! Przygotować się do zaprawy!

Wszedłem do kabiny i lekko przymknąłem drzwi. Powoli zaczął się ruch na korytarzu i do kibla weszli pierwsi żołnierze. Na chwilę przystanęli zdumieni widokiem leżącego, a potem podeszli i spokojnie zaczęli się na niego odlewać. Stopniowo napływali kolejni, przyłączali się, wymieniali przy pisuarze. Metalowa rynna powoli wypełniała się żółtym, lekko spienionym płynem. Wreszcie któryś wpadł na pomysł; schylił się, podniósł rurę od maski, włożył do niej kutasa i zaczął lać do środka. Potem drugi i trzeci. Z wnętrza maski dobiegł stłumiony bulgot.

- Zdejmij mu maskę, bo się utopi – poradził któryś z lejących.

Szarpnięta maska zsunęła się z głowy ofiary, po twarzy popłynęły strumienie moczu. Zamrugał oczami i potrząsnął głową, aby strącić resztki szczyn. Nagle w drzwiach kibla stanął Mutant – wielkie, dwumetrowe chłopisko o posturze i sile byka. Drapiąc się po jajach podszedł do związanego chłopaka i popatrzył na niego z namysłem. Nagle złapał go za włosy i szarpnął do góry ustawiając w pozycji pionowej z twarzą na wysokości swojego krocza. Wyciągnął chuja i dotknął jego ust.

- Otwórz pysk – rozkazał.

Blondynek zacisnął wargi. Mutant chwycił go prawą ręką za nos, a lewą za brodę i siłą otworzył mu gębę. Włożył do niej kutasa i odlał się. Szczyny wypełniły usta.

- Łykaj! – padło krótkie polecenie.

Blondynek potrząsnął głową na znak sprzeciwu i usiłował wypluć zawartość. Oprawca ścisnął go za gardło i zmusił do przełknięcia, po czym jak gdyby nigdy nic opuścił ubikację.

- Na zaprawę poranną biegiem marsz!! – dobiegło z korytarza.

Ostatnich maruderów jakby wymiotło z pomieszczenia.

Wyszedłem z kabiny i popatrzyłem na blondynka. Jego błękitne, umęczone oczy wyrażały całkowitą rezygnację zmieszaną z błaganiem o litość i pełnym oddaniem. Nie miał siły, by cokolwiek powiedzieć, ale zrozumiałem go bez słów.

Wolnym krokiem opuściłem kibel i skierowałem się do wyjścia. Za plecami słyszałem, jak ciało chłopaka osuwa się po ścianie prosto w wypełnioną moczem rynnę.

Leniwie poszedłem w kierunku bramy jednostki.

No, kurwa, – pomyślałem odsalutowując wartownikowi – mieliście niezłe powitanie! Długo go nie zapomnicie! A dalej będzie jeszcze lepiej!

 



Hej, jeśli podobało Ci się to opowiadanie - zostaw komentarz! Dużo to dla mnie znaczy. 

Jeśli chcesz jakoś inaczej się odwdzięczyć - zapraszam na moją wishlistę. Przyjmuję też używany sprzęt wojskowy ;) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz